Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/124

Ta strona została przepisana.

— Bocian, bocian, naści holopę — daj żyta kopę.
Bocian, bocian, naści bronę — daj żyta „stronę“.
Bociany zadumane na gniazdach, kiwały długiemi szyjami; zawracały dzioby na grzbiet i klekotały rozgłośnie. Może obiecywały kopy i „strony“.
Potem odwiedzono karczmę, a wreszcie rozpełzli się ludzie po polach i drogach, lub spali po ciemnych komorach.
Roboty było mnóztwo przy siewach wiosennych, ale „Bocianie łapy“ — wielkie święto i wielki grzech cokolwiek w ten dzień robić, szczególnie kręcić. To też baby, ani przędły, ani mełły, nawet łapci pleść nie wolno, nawet włosów zapleść.
Baby tedy gromadami obsiadły ulicę.
Zbierały się po kilkanaście i sejmikowały. Dziewczęta opodal zasiadały na ziemi, przy rowach pełnych cuchnącej wody, w pyle drożnym i sejmikowały także.
Minęła Wielkanoc, chodziły swaty. Dziewczęta to czuły, zhardziały.
Parobcy trzymali się także gromadkami.
Postrojeni, kopcąc papierosy, stali gdzieś pod płotem, na kobiety wcale nie patrząc.