Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/129

Ta strona została przepisana.

— Tak, całkiem puścili? — niespokojnie badał ojciec, dobrze jego mowy nie rozumiejąc.
— A jakże! Bilet dali. Czysto trzy lata przesłużył, ni razu na karze nie stał.
— I piechotą szedłeś?
— Po żelaznej drodze jechał — tyle świata! Myślicie, że to ja w powiecie był? Stali w grodzie wielkim Nowozybkow, wiecie? Tej zimy u rotnego ja służył. Dobrze było. Piechotą z powiatu idę. Zmordował się!
— Kalenik, skocz-no po wódkę i śledzia i bułki! — zakommenderował Sydor.
— Dajcie lepiej swego chleba! — rzekł Sacharko.
Widział ja wiele rzeczy, co wam się i nie śniły, ale co chleba swego, to nie widział trzy lata.
Kalenik pobiegł do karczmy, po drodze sąsiadom opowiadając wieść radosną.
— Przezimowali, a wiosną puścili! — powtarzał. Taki gładki (tłusty), jak harbuz powrócił. Do kosy — do sochy!
Sąsiedzi zeszli się do Hubeniów. Byli tacy, którzy synów mieli w tym pułku, inni przyszli przez prostą ciekawość i w nadziei kieliszka wódki.
Sydor szczodry był. Pili wszyscy.