Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/136

Ta strona została przepisana.

— Rodź, Boże i tobie stokrotnie! szepnęła, odchodząc na dworskie pole.
Parobek począł nasienie bronować i zębatą broną trzęsąc, zcicha zaśpiewał:

Oj czas, pora, matko,

Drużbów sobie szukać.
Nasiałem ja żyta:
Niéma komu pożąć.

Nasiałem ja żyta:
Niéma komu pożąć,
Przyjdzie nocka ciemna:

Ani z kim pogadać!
· · · · · · · · · · · · · · · · ·

Wakacye Sacharka trwałyby dłużej jeszcze, ale pewnego wieczora Kalenik się okaleczył nie ciężko, bo tylko jeden palec sobie odrąbał, drwa na podwórzu szczapiąc.
Tamci wieczerzali właśnie. Machnął nieostrożnie siekierą i syknął zcicha. Ostrze rozpłatało rękę lewą, krew bluznęła obficie.
Więc parobek siekierę rzucił, wszedł do izby i, nic nie mówiąc, w popiół gorący ranę zanurzył.
Gdy długo bawił u komina, Sydor to zauważył.
— Co ty tam robisz?