Rano okrywano go kożuchem, w gorączce przykładano do piersi mokrą glinę, zamawiano chorobę przed i po słońcu, opisywano na chlebie, tłuczono nad chorym garnki, smalono mu włosy. Pomimo to wszystko zaczął puchnąć. Twarz powlokła się szklistą nabrzmiałością, złotawe włosy poczynały się plątać w kołtun.
Po całych dniach był samotny. Odwiedzał go Łyska, kot, i kury; ludzie nie mieli czasu dla chorego.
Wieczorem wyrzekano strasznie, że choruje w roboczy czas, że się wylęga niby jaki pan.
Gryzło go to, i próbował robić cokolwiek: ale ledwie o kiju zasunął się za próg, i na przyzbie usiadł.
Dusiły go czasem łzy z rozpaczy nad niemocą, z żalu, że woły zmizerniały, a klacz próżnowała, bo Sydor pił i nie dbał o zarobek.
Pewnego wieczora w chacie nastąpiła walna narada. Swacha od Rychora Szczerby przyszła. Nie chciano czekać. O bogatą jedynaczkę dobijali się inni. Wesela nie można już było odkładać. Sydor począł kląć.
— Ten zdycha. Na Kniazie się rozchorował. Pohana jego mać! Znachory z chaty nie wyłażą, pieniądze idą, a on mi jeszcze w kosowicę zdechnie.
Kalenik słuchał — i milczał na swej ławie.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/143
Ta strona została przepisana.