Cała rodzina, daleka i blizka,
I sąsiedzi i drużyna miła.
Pobłogosławcie tym dzieciom
— Niech Bóg błogosławi! — odpowiedział Sydor.
Potrzykroć kłaniał się Klim, i tożsamo mówił, a za trzecim razem na wóz siedli obaj z Sacharkiem, a Kiryk konie popędził, i pojechali.
Zresztą nikt się nie ruszył. Ślub to dopiero początek, i wcale nie kapitalny szczegół godów chłopskich.
Pod kościołem zjechali się państwo młodzi.
I na niej była bielizna i odzież świeżo poszyte, koszula ściągnięta nie wstążką, ale lnu białego pasmem, włosy rozpuszczone, na głowie wielki wieniec z barwinku. Pęki wstążek pokrywały plecy, w ręku miała białą chusteczkę.
Podobnie wystrojona drużka rozesłała w kościele pod stopy państwa młodych dwa ręczniki — i tak stali czas jakiś, sztywni w swych odświętnych szatach, spotniali, i milczący. Wcale nawet nie spoglądali na siebie.