Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/164

Ta strona została przepisana.

Po kątach żarzyły się lulki biesiadników, przez okienko wpadało trochę blasku letniej nocy.
Wkoło lampki skupiły się korowajnice, jak grono wiedźm odbywających sabat, i wrzeszczały nieludzkim głosem:

Oj, daj, Boże, w dobry czas,

Jak u ludzi tak u nas
Oj, daj, Boże, godzinę,

By zebrali rodzinę!

Czasami starsza korowajnica, zupełnie pijana, odbywała taniec z łopatą, roztrącając ludzi i sprzęty, czasem z sieni wpadła swacha, jak smoła przyczepiona do Sydora.

Oj, z dobrego ja rodu,
Piję wódkę jak wodę.

Wkoło ścian siedząca starszyzna rozprawiała hałaśliwie.
Obejmowali się i całowali, to znowu lżyli i bili po twarzach. Jeden rozpowiadał o swych złodziejskich sprawkach, inny o procesie; jakiś starzec, zupełnie nieprzytomny, pod stołem odmawiał pacierze przy wtórze czkawki i kaszlu.
„Perechreście“ było najczęściej na ustach.
Za parę tygodni wszyscy tam ruszą.