Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/165

Ta strona została przepisana.

Zresztą gospodarze nie bawili gości. Kto wszedł, dostawał kieliszek wódki za życzenie, i dalej się o niego nie troszczono.
Najnieszczęśliwsze były dzieci. Popychano je i bito, niekiedy dostawały się pod nogi tańczących i kopano je bez miłosierdzia; wpadały pod buty jakiego pijaka: ten padał, na wilgotnym toku rozpoczynało się szamotanie, i lament, i klątwy.
Kiryk zajęty był bardzo. Pijanym wyciągał z kieszeni tytoń, ciotce zpod rąk kradł wódkę, przedrzeźniał ojca i starych.
Sacharko, siedział między starszyzną, osowiały. Palił i pluł naprzemian. Drużba hulał w sieni, gdzie najczęściej słychać było swawolny śmiech Hanny, i gdzie jaśniała jak żar jej miejska spódnica i chustka.
Nareszcie zatlono pęk słomy dla podpalenia w piecu.
Płomień buchnął na chwilę, i wtedy dopiero ukazała się na szczycie pieca twarz blada, wyschła, złotawym włosem i zarostem otoczona.
Był to Kalenik. Leżał tam przez godowników zapomniany i niewidziany, i patrzał na zabawę.