Kalenika wyprawiono, by wozy i konie narządził, a tymczasem obiad jedli, obiad pyszny, bo z mięsem, z kluskami, z kaszą.
Pod wieczór się miało, gdy wybrano się jechać. Trzy wozy zaprzężone stały pod chatą. Do pierwszego, parokonnego, włożono korowaj, siadł pan młody ze swachą, z drużbą i bratem. Na dwa inne zabrała się reszta weselników — i ruszyli.
Na odjezdnem swachy głos opanował muzykę i wrzawę.
Jak jasny miesiąc do gwiazdki.
I pyta ojca przez drogę:
Czem witać ma swą niebogę?
Nie mów, synku, niczego:
Poślę drużbę dlatego,
Co będzie umiał, co będzie mówił,
Na spotkanie ich u Szczerbów nikt nie wyszedł.
Tańce szły w sieni, i co chwila migał wieniec panny młodej; przez okna wyzierały głowy starszyzny.
Stanęły wozy, ale nikt nie zsiadł, tylko Klim drużba, i wpadł do chaty.