Poczęła tedy padać do nóg wszystkim, od ojca począwszy.
Całowała nogi rodzicom i krewnym, i obcym, i sąsiadom, nawet dzieciom małym. Przypadała do ziemi, żegnając ich wszystkich, a nad nią drużka śpiewała pieśni tak smętne, jak pogrzebowe.
Wreszcie posadzono ją za stołem, i Sacharko począł do nóg padać, a nikogo nie opuścił. Stanął, skończywszy, obok żony, i drużba się odezwał:
Za Bożym rozkazem,
Gdzieś tu jest ojciec i matka:
Pobłogosławcie tym dzieciom
Trzykroć ich popchnął, a potem posadził na poczesnem miejscu, pod ścianą.
Swacha podała mu świec dwie skręconych razem, zatlonych z obu końców: przysmalił niemi włosy Sacharka i Tatiany, i zatknął je pomiędzy nimi na ścianie wysoko.
Płonęły, skwiercząc, wróżyły o długiem pożyciu.
A będzie to pożycie ciemne i dymne, a będzie to szczęście znikome i marne, a tem gorzej, że długie.