Goście się coraz zmieniali, płynąc nieprzebraną falą na poczęstunek. Minęła noc, dzień, a oni pili, śpiewali, jedli.
Nareszcie pod wieczór zaczęto się do odwrotu przybierać. Zaprzężono konie, zładowano na wóz wyprawę. Nadchodziła chwila ostatecznego dla Tatiany rozstania się z chatą, z krewnymi, ze wsią, ze swobodą młodości.
Konie i swaty mężowskie ubrała w ręczniki, a potem stanęła między drużyną Sacharka, pod piecem, opodal od swej rodziny — coraz dalsza od swoich.
Szczerbowie usiedli na poduszce za stołem. Klim, drużba, nizko im się pokłonił, i o prawo wyjazdu poprosił:
Za Bożym rozkazem,
Gdzieś tu jest ojciec i matka:
Pobłogosławcie tym dzieciom
Na stole leżał bochen chleba — ostatni, jaki Tatiana w chacie tej piekła i spożywała. Położyli rodzice na tym chlebie ręce, co ją hodowały i karmiły, a ona je ucałowała, i ten chleb także.
Zanosiła się od płaczu i łkania.