Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/179

Ta strona została przepisana.

Kalenik, o płot wsparty, słaby, wnet oczy z niej na konie przeniósł, które pianą były okryte.
Splunął, zaklął, i odszedł zgryziony. A wnet pieśń się podniosła:

Wiozę ci, ojcze, synową, do domu twego!

Czyś rad, czyś szczęśliw z nabytku mego?
Rad byłem, synku, z urodzeń twoich;

Jeszczem szczęśliwszy z wesela twego.

Podano Tatianie pierwszy chleb mężowski, i weszła za korowajem do chaty.
Tedy sięgnęła do fartucha, i po kątach sypnęła zboża garście.
Sypała żyto, z którego co tydzień chleb będzie wypiekała, pszenicę, której raz na rok w pierogu skosztuje; sypała owies, z którego kwaśny żur jeść będzie przez długie zimowe posty.
Mijając piec, przy którym życie spędzić miała, rzuciła w czarną tę czeluść monetę drobną, i oto już stała w izbie.

Przestępuj, Tatiano, twe nowe progi,

Upadnij teściom na obie nogi.

Teściowie, ojcowie, nie krzywdźcie mnie.

Łkała pieśń żałośnie, i łkała Tatiana, do stóp padając — tym obcym, i kolana im obejmując.