chując. Już dobiegała do progu, gdy mu dzika swawola przyszła do głowy, i bicz z gwizdem opuścił na jej plecy, koszulą tylko zakryte. Krzyknęła, potknęłą się na progu, i woda się przelała, a wszyscy wybuchnęli wielkim śmiechem z konceptu tego.
Mnie tutaj miło żyć.
Zawodziły podpiłe kumoszki.
Tatiana postawiła wodę na zwykłem miejscu, otarła fartuchem twarz z potu, a może i łez.
Wesele dobiegało kresu, rodzina jej już odjeżdżała: wśród obcych ludzi zostawiono ją samą.
Pod wieczór przystąpiono do ostatniej ceremonii, dzielenia korowaja.
Dzielił marszałek weselny, i rozdawał po cząstce rodzinie.
Opadły z tego symbolicznego ciasta wieńce z barwinku i ruty, krasne nici, umajone patyki, jak opadły liście z Tatiany ślubnego wieńca, jak zginęły jej warkocze. Rodzina brała ciasto do chustek, i niosła do domu, błogosławiąc, i na stół kładąc namitki i miedzianki, aż wreszcie z korowaja nic nie zostało, jak