Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/189

Ta strona została skorygowana.

Zadumała się przy piecu. On legł, ale, nim zasnął, jeszcze odpowiedział:
— Jutro tobie kartofle osypywać trzeba, bo już zbujały, a i chleba sporo napiecz, bo z Niedzieli na siano pojedziemy!
— Moja dola, moja dola! — zastękała młoda kobieta.
Daleko, aż het do śmierci leżała przed nią czarna, niewdzięczna — ta dola.

· · · · · · · · · · · · · · · · ·
Czerwiec.

Z Hrywdy codzień ubywało ludzi. Młodych parobków wcale już widać nie było, niknęły kobiety zdrowe, dziewczęta; nawet psów słychać nie było.
Na ulicy tylko baby stare zostały, na polach dziady niedołężne, w karczmie wieczorem tylko pijaki z profesyi, a nocą z pastwisk ściągały się dzieci małe.
Napróżno do chat codzień kołatał Korniło Huc, na robotę do dworu wołając.
Pozostali przyjmowali go drwinami.
— Możemy i ciebie, i twego pana do siebie nająć, bo i nam nie grosza, ale rąk braknie.