Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/193

Ta strona została przepisana.

— Czuj, Łucysia! wiesz ty, ile mamy do Piotra Niedziel? — spytał.
— Będzie cztery — odparła, oprzytomniawszy.
— A od Piotra do Spasa?
— Oj pewnie ze sześć!
— A potem do Splenia tydzień.
— Co ty rachujesz? — zagadnęła zdziwiona.
— Ile Niedziel do Bogosława!
Zarumieniła się radośnie, a on, nie patrząc na nią, dopowiedział półgłosem:
— Bogosław — swaty rozesłał.
— Jeszcze szmat czasu, szmat! — szepnęła.
— I szmat roboty.
I znowu umilkli. Ona poczęła myśleć, że bodnie jej jeszcze niepełne, i że wstyd mieć będzie ze swą mizerną chudobą przy dostatkach Tatiany; on się zmarkocił myślą, że wesele Sacharka opróżniło zapasy i grosze; że dużo, dużo potu trzeba i mozołów, zanim zbierze kilkadziesiąt rubli na swoje gody.
Tak sobie plan snuł: Sacharka zostawi przy domu, a sam na zarobki się rzuci. Do dworu z kosą, do lasu z siekierą.
Teraz żałował, że się wiosną na „flis“ nie zgodził, ale się lękał daleko odchodzić.