Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/200

Ta strona została przepisana.

— Szelma żyd oszukał na żelazie! Trzeba klepać, bo krzywe.
— Wiadomo, głupiemu tak zawsze! Niechby mnie spróbował oszukać! Ja zeszłego roku godzinę przy kowalskim wozie stał, targował, nic nie kupił, a trzy najlepsze do domu przyniósł. Ot jak! — zaśmiał się Sydor.
— Udało się — mruknął Kalenik.
Łucysia już miała wieczerzę gotową, ale oni ledwie jej tknęli. Pokładli się w szałasie, nakryli siermięgami, i posnęli jak drewna, na Kalenika resztę zdając.
On klaczy dopatrzył, i na noc do dębu uwiązał, on drzew urąbał, a potem przy ogniu począł kosę klepać, rozmawiając z Łucysią.
— Postoły masz?
— Nie.
— To ci splotę, bo pojutrze z grabiami pójdziesz. Czemu się spać nie kładziesz?
— Boję się gadziny.
— Ot, durna! Gad do ognia nie przyjdzie.
— Straszno czegoś.
— Czego? Byle ogień. Wszelkie złe dymu się boi, i wilk, i wiedźma, i „ci“, spij!
— A ty?
— Ja jeszcze kosę naklepię, taj legnę!
Ułożyła się niedaleko niego, i nim zasnęła, widziała jego pochyloną twarz, i jasne ku-