Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/201

Ta strona została przepisana.

dły, i ręce pracowite, wystukujące młotkiem w ostrze, i okaleczałe bose nogi — i tak ją sen wziął.
Gdy on wreszcie o spoczynku pomyślał, ujrzał, że jej twarz odsłoniętą cięły komary. Więc go żal ogarnął, i okrył ją połą swej siermięgi, a sam obok legł, i tak, jedną świtą przykryci, zasnęli bez złej myśli, bez żadnych pragnień, oprócz spoczynku.
Na trzeci dzień i ona z nimi poszła. Wywlekali z Kirykiem pokosy na suchsze miejsca, suszyli, składali w kopice. Z pośpiechu nie warzyli nawet strawy, posilali się chlebem i cebulą, odpoczywali w południe, pracowali w nocy, by skwaru uniknąć.
Zczernieli, i skóra im pękała na karku, a nogi od wilgoci się raniły; ale ich tępej energii nic nie mogło zwojować.
Coraz dalej byli od szałasu, i coraz gorączkowiej pracowali.
Zdarzyły się też nieszczęścia. Raz klacz zginęła, i ledwie o milę ją odnaleziono po całodziennej trwodze i przeszukiwaniu wertepów łozy. Drugi raz gadzina ugryzła Kiryka, i żeby nie sąsiedztwo Czyruka, przepadłby chłopiec.
Ale czarodziej kosił opodal, i po użyciu ziół przezeń danych opuchlina zeszła, i go-