Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/208

Ta strona została przepisana.

trzał, jak nie należy? To ty za to taka dla mnie? Idź, jak chcesz, ale z tego tobie złe wyjdzie: ludzka obmowa!
Łucysia opuściła ręce i płakała.
— To ty mnie nie łaj! — szepnęła.
— Tfu! Jaki czort! Ty królewna, czy panienka ze dworu?
— Ty mówił, że nie będziesz łajał.
— Nu, mówił. To zapomniał — i co! Trzeba było zaraz przypomnieć.
— Kiedy mnie taki żal porwał, i wstyd.
Zawrócił, a ona szła za nim.
— Tobie żal i wstyd, a mnie co? Robotnik to z chłopca, albo ze starego? Tydzień nie upłynął, a ja sam został z kosą, a ty druga z grabiami. Toż ja bez ciebie tutaj przepadnę!
— Nie biadaj, zrobimy i we dwoje wszystko — pocieszała, dumna z jego ufności.
— Nie uciekniesz?
— Nie. Choć do Pokrowy zostanę.
— Ja dumał, że ty nie całkiem szelma!
Wróciła tedy, i odtąd znowu była zgoda.
Hubenie, wystraszeni jej buntem, przestali wymyślać.
— Wiadomo: babę latem trzeba głaskać! — zdecydował Sydor.
W sobotę wieczorem złożono naradę.