pak ten Huców — zrodzony na dworskim łanie, ścieżką dziada i ojca szedł do chaty na rękach matki, i rozwierał duże, modre oczęta jakby zdziwiony, że pierwszem posłaniem były mu kłosy, pierwszym obrazem takie duże pola niechłopskie.
Tenci trafi do dworu, tenci najemnikiem wrogim nie będzie.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
„Na jesieni co krok, to kęs,“ — powiada przysłowie ludowe.
Tego roku wszystko szczodrze obrodziło, i sprzęt dał Bóg pogodny.
Pełne były stodoły i odryny, napełniały się komory, każdy był syt chleba.
Wieczorami wieś całą obejmował stukot żaren, cepów i praczów, któremi kobiety obijały lniane siemię z lnu.
Gdy zupełna noc zaszła, wtedy daleko szły po szronnej rosie jękliwe, długie tony surm pastuszych, — owego grania jesieni.
Powoli rzedniały zielone osłony drzew, nabierając gorących tonów. Wszystko oddało owoc, nawet chwasty sterczały brunatne, rozrzu-