Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/246

Ta strona została przepisana.

cając po ziemi białe puchy nasienia, lub czepiając się kolcami, by przetrwać, wzgardzone, a uparte.
Czerniały liście, kraśniały kaliny, jarzębiny, głogi — ginęła pasza, odlatywało ptactwo, a po polach, tak niedawno gwarnych i barwnych, sochy pokrywały sterczące ściernice, i bydło błąkało się, przeciągle rycząc.
Zbiegały się dni, a wydłużały noce chłodne; ziemia jakby zasypiała; niebo osuwało się nad nią, tracąc barwę i czystość.
Rozpoczęły się siewy. Zasiał pierwszy najstarszy gospodarz z Hrywdy, Sawczuk, bo rękę miał szczęśliwą, i on pierwszy skończył, i słomą ostatni zagon potrząsnął.
A za nim inni sieli, i ową garść słomy rzucali na zagon, kończąc, bo tak obyczaj kazał.
Tak trzeba było, żeby Bóg, co będzie leciał i siewy święcił, miał gdzie stopę postawić, i spocząć na złotej suchej słomie, a nie na roli twardej. Kobiety posłały lny na łąkach, zdjęły wełnę z owiec, poczęły kopać kartofle. Twarze ludzi miały wyraz zadowolenia, i karczma się ożywiła, bo każdy miał co przepić i o czem gadać w coraz dłuższe wieczory.
Nawet bór oddawał plon: rydze i grzyby, czerwone brusznice i żurawiny znosili pastuszki do chat, barcie oddały miody, leszczyny —