Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/250

Ta strona została przepisana.

Stancya ekonomska zawrzała śmiechem zebranej zgrai, a chłopaka żary objęły, i łzy znowu rzuciły się do oczu!
A wtem z kąta powolny głos Kalenika się rozległ.
— To twoje, Karpino, konie nosiły przy młynie? Ja widział zdaleka!
Karpina ku przyjacielowi skoczył.
— Widział ty? Zkąd?
— A jaż tam za strugą bronował za odrobek leśny! Kwitu u jegomości proszę.
— To może ty i złodzieja widział?
— A jakże!
— I poznał?
— Ta dziwo.
— Któż był? — Huce wszyscy spytali.
Kalenik poskrobał się w kudły.
— Nie chce się powiedzieć! Będą klęli, albo i gorzej. „Uczynę“ zrobią!
— To taki ty druh! — zawołał Karpina, a stary Huc dodał gorzko:
— Mój chleb na przednówku tobie dobry był, i deski na trumnę się zdały, ale jak mnie bieda, to ty głupiej klątwy złodzieja się boisz! Oj, ludzie, ludzie!
Kalenik się zawstydził.
— To powiem. Niech przyjdzie, co chce!