Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/256

Ta strona została przepisana.

Chłop, nic nie mówiąc, wstał i podszedł do komina.
— Ustąp, Tatiano! — rzekł — zaraz ja tobie sztukę pokażę.
Kobieta patrzyła zdziwiona.
Sydor garnek usunął, i przytknął kota do ognia.
Rozległ się wrzask straszliwy męczonego zwierzęcia, rozszedł się dym i swąd osmalonej sierści i skóry.
Niedbały na własny ból ręki stary z uśmiechem szatańskiego zadowolenia przypiekał żywcem nieszczęsne kocię, aż jego głowa, piersi i łapy stały się jedną czarną blizną.
Wtedy odsunął się od ognia, i puścił swą ofiarę.
Kot, nieprzytomny z bólu, oślepły, uderzył się o ścianę i drzwi, nim wreszcie wpadł do sieni, i w ciemnościach nocy zniknął.
— Coto? Naco to wy zrobili? — pytała Tatiana i reszta rodziny, która podczas tej operacyi zebrała się w izbie.
— Jutro poznamy, która wiedźma do nas chodzi. Już ja ją dobrze naznaczył.
— To ona była?
— A któż? One się zawsze w koty albo w żaby zamieniają. Już ja to nie raz, nie dwa spenetrował!