Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/263

Ta strona została przepisana.

— Pójdę już, pójdę! — szeptała, łkając. Oczy moje ciebie nie zobaczą, tylko zapłaczą po tobie, nie raz, nie dwa, bo dobry ty był aż dotąd! Ostańcie zdrowi!
Zawróciła się, skrzypnęły drzwi jedne, potem drugie. Parobek siedział wciąż jeszcze, ze snem i zmęczeniem walcząc. Wreszcie, gdy i wrota na ulicę skrzypnęły, coś go poderwało z miejsca.
Wstał — rozsypały się mu z kolan pieniądze i szklane, czerwone perełki, a na ten brzęk zbudził się i Korniło.
— Kto tam? — spytał.
— To ja bat’ku.
— Czego łazisz?
— Czy ja wiem! Śniło się źle, czy naprawdę. — Mrucząc, zapalił lampkę — wyszedł do sieni, gdzie za przepierzeniem mieszkała Prytulanka.
Nikt tam nie spał teraz.
Wrócił do izby. Rozbudzili się wszyscy.
— Czego łazisz? — pytano zewsząd.
— Boh me, coś się stało! Niema ciotki!
— Jakto niema? A Ołenia?
— I jej niema.
— Nie może być! Porwali się wszyscy. Zaczęto wołać i szukać — pobiegł Karpina aż