Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/275

Ta strona została przepisana.

— To zabierzecie nas znowu? na zimę?
— Zdurzyła się ciotka całkiem! — zawołał Karpina. Zegnałem swoje konie tyle mil — czego? Żeby na was popatrzeć, taj samym wrócić?
Prytulanka popchnęła Ołenię.
— Co stoisz jak cielę! Pocałujże w nogę dziadka.
— Pokłoń się, Ołenia, pokłoń — na dobry początek, zaśmiał się Karpina. — Wkrótce będziesz wszystkim się kłaniała! Nu, dobrze, pójdęż ja konie zakładać, a wy się zbierajcie! Miesiąc „samo“ wschodzi.
— Tak, zaraz! Mój Boże! Może pani nie puści.
— Był ja u pani z listem od naszego pana — uspokoił Korniło.
Wóz zajechał przede drzwi. Na turkot zjawiło się kilku parobków.
— Co to? Gospodynię nam zabieracie? Zostawcie choć dziewczynę! — zawołał któryś.
— Ale, zaraz! — oburzył się Karpina. Hodował ja ją sobie, a nie komu!
— A, szkoda! Dobra baba była, i dziewucha sprawna.
— Po złą-by tyle mil koni nie gnali.
Wybór był żaden. W tych swoich „łato-