Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/276

Ta strona została przepisana.

szykach“ i bose wyszły kobiety, żegnając wszystkich.
Gapiów zebrało się sporo, patrząc na ten odjazd.
— Drogie, snadź, baby! — mówiono, patrząc, że im dawano kożuchy, sadowiono je wygodnie.
Nareszcie wóz ruszył, i księżyc wszedł wyżej, by podróżnym przyświecać.
Wyjechali na drogę. Prytulance wrócił rezon i ogromnie ciekawa rozpytywała się o sprawy chatnie. Zagadali się tedy ze starym bez końca.
A tymczasem Karpina w zanadrze sięgnął, i Ołeni coś za świtę wetknął.
— Moje paciorki! — szepnęła.
— Zaraz włóż, i naciesz się krzynę niemi. Za mały czas trzeba ci je będzie całkiem zrzucić!
— Mój sokoliku!
— Ty! szelmo. „Sokoliku“ mówisz, a uciekać toś gotowa! Poczekaj: przy wiążę ja ciebie teraz na wieki — burczał, a bokiem na nią spoglądał i uśmiechał się poczciwie.
Miesiąc się im przyglądał — to z boku — to w oczy. Rzadko widywał, by z tak daleka ktoś zwoził sobie — dwie baby do chaty — na zimę i przednówek.