Pierwsze to były razy, które odebrał, on gospodarz chatni i rządca dobytku przez tyle lat.
Bił go stryj, pijak i marnotrawca, bił Sacharko, hultaj i niedbały, a potem dopomagał Kiryk, i skubały nawet dzieci, jak szczenięta, zaprawiając się do życia i czynu.
On się nawet mało bronił, tak się przestraszył i zdziwił napaści.
Wypchnięto go z chaty — upadł w błoto na podwórzu, powstał, otarł twarz, poprawił świtę roztarganą, i wrócił do chaty.
Po wieczerzy dopiero do Huców wstąpił, i zboże kiedyś pożyczone odniósł.
Nawet się nie poskarżył, i dopiero zagabnięty przez Karpinę milczące swe usta rozwarł.
— Ale — poswarzyli się! — powoli opowiadał — „Penteinego“ wołu chcą sprzedać. Ja gadam, że kiedy sprzedawać, to chyba „podręcznego“ bo i starszy, i „zazimisty“ — a oni krzyczą: ty durny — co wiesz!! Tak ja powiadam: a któż wiedzieć będzie? nie orał nim diad’ko u Sundeła w karczmie, ani Sacharko w Nowozybkowie, ino ja — na polu. Tak „stali“ mnie łajać, taj bić! Ot jak!
— Dałbym ja im, dał, żeby zagabnęli! — krzyknął Karpina zuchwale.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/278
Ta strona została przepisana.