Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/280

Ta strona została przepisana.

— A jabym ci życzył! — burknął stary. — Żenić się pora.
— Albom to dziewki nie wart? Ożenię się po swojej woli, a nie po babskiej!
Wyszedł. Wdowa Syluków niedawno w żniwa, została samą w chacie. Naprzeciw Hubeniów było jej gospodarstwo, — i ona ciągle na oczach Kalenika.
Wesoła była, zwinna, gadatliwa. Zaczepiała go codzień, wabiła do siebie jawnie.
Sydor i Sacharko gwałtem go do niej wypychali.
Zawadzał im w chacie. Narzekała Tatiana na opieranie i oszywanie tylu mężczyzn; chleba żałowano mu, do gospodarstwa starczyło rąk bez niego.
Działo się to nieznacznie, i on nie postrzegał, jak w tej chacie schodził z pierwszego miejsca na ostatnie. Sacharko teraz rządził wołami i sochą, Kiryk — klaczą, stary radził tylko z synami o sprawach domu i zagona, Tatiana zaniedbywała jego odzież i jedzenie.
Nie spostrzegł się, że zstąpił wreszcie do roli parobka. Od żniw szedł codzień na zarobek do dworu, co Niedzieli zarobione pieniądze odnosił stryjowi. Rachował, że zbiera na swoje wesele i, myślą tą opanowany, rad był, że mu dozwolono zarabiać na siebie.