Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/282

Ta strona została przepisana.

gospodarza znowu mam, taj lepszego niż pierwszy!
Mówiła to bez złej myśli urażenia dziewczyny, ot, byle się pochwalić.
— Czuła ja! — słyszała — odparła Łucysia: — Ot — bieliznę wam jego odnoszę — co u mnie w praniu była.
Położyła zwitek na ławce, i odejść chciała. Sylukowa zatrzymała ją za ramię.
— Ta ty prała! — Poczekajże, może darmo; ja tobie za niego zapłacę!
— Ni, zapłacił on mnie! — rzekła Łucysia głucho i wyszła.
Nazajutrz Kalenik był znowu we dworze na robocie — i straciła wdowa swego gospodadarza; nie straciła jednak nadziei. Ścigała go wszędzie, przybiegała do Hubeniów, do Huców, zaczepiała go na ulicy. On nie uciekał, ale i nie wracał do niej; nie żartował, ale i nie burczał. Tak trwał!
Noc była ciemna, gdy wyszedł od Huców. Zabielało coś u Syluków.
— Kalenik!
— A czego?
— Pójdziesz na jarmark?
— Pójdę.
— Co masz piechotą iść? Jest u mnie kobyła.