Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/289

Ta strona została przepisana.

Nie patrzyła na niego, to mówiąc, i nie spytała o nic. Byłby wolał, żeby co rzekła; ale ona tak zawsze cicha była i nieskarżąca się nigdy!
— Łucyś — rzekł, — chodź do kramu. Kupię tobie chustkę, a sobie szalik, taj pójdziemy razem do domu.
— Nie chcę! Na co mi chustka?
— Ot, za pranie ci zapłacę!
— Nie płacił ty mnie do tej pory, to i teraz nie trzeba. Płać, kto łakomy na zapłatę.
Spojrzała na jego koszulę, i dodała z pewną dumą:
— W bielsze ja ciebie ubierałam. A no, ja oprócz rąk nic nie mam, to muszę lepiej się starać!
— Jak ty się odrzuciła, to i tak cierpię!
— Ja się nie odrzucała, ino komu służysz, ten niech ciebie patrzy!
Szli tak, rozmawiając, i natknęli się na Karpinę z Ołenią.
— A co? Nie wywróciłeś wdowy? — zaśmiał się Huc.
— Choroba na nią!
Szli we czworo. Dziewczęta naprzód, chłopcy za niemi.
— Kiryk czapkę ukradł i odebrali. Widziałeś?