Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/291

Ta strona została przepisana.

— Czy ja wiem! — zawołała Ołenia. Żurba ją jakaś dręczy!
Stali na progu karczmy, więc weszli. Docisnęli się do stołu. Karpina kazał podać piwa. Izba była pełna pijanych, i tak dymna i ciasna, że na nich nikt uwagi nie zwrócił.
Wypili; Karpina zafundował bułek, zapalił z fantazyą gotowego papierosa.
Człek jakiś z waszecia go zaczepił.
— Ty, chłopcze, dworak?
— Czemu?
— Ot, takiś czysty i ostrzyżony!
— Nu, dworak.
— A może ci służby trzeba? Ja ekonom z Kończyc.
— Ja dworak, ale ja służby nigdy nie szukał. Ja Huc, z Hrywdy. Zrodził się na pańskiem polu: taj na niem umrę.
— Huc z Hrywdy! No, to ja o was słyszał. Darujcie. Nie dostanę was, choćby chciał. Was Laszkami draźnią.
— Ale ja — Karpina Laszek — u durniów, a u pana mego ja przyjaciel, taj dziecko.
— Wypijcież ze mną piwa, na znajomość!
Ekonom postawił drugi garniec. Zepchnięto dwóch pijanych pod ławkę, i usiedli nowi znajomi.