Kalenik słuchał, zachwycony targiem, gdy go ktoś wołać począł.
Obejrzał się: Sylukowa go postrzegła.
Wrócił tedy na swe pierwsze stanowisko. Sprzedała owce, kupiła kożuch, chustkę ciepłą, necki, ale tymczasem, podczas gdy chodziła, znikł z wozu worek z obrokiem. Biadała okropnie.
— Tak to sierocie. Niema kogo przy wozie zostawić! Oj, moja dola!
— Kupuj wołu! — szepnął Kalenik. — Żydy targują. Daj trzydzieści rubli i dwa garnce baryszu! Boh me — wart!
— Pójdę, a ty przy wozie zostań!
— Tylkoż bezemnie nie pijcie!
— Jakże! Tobie będzie cała kwarta!
Poszła do Sydora. Zgiełk się wszczął gorszy, ale dyszkant baby opanował żydów i starego. Po godzinie wróciła z Sydorem i z wołem. Na widok synowca stary się zaśmiał.
Postronek kobiecie oddał w ręce, i parobka ku niej popchnął.
— Weźże odemnie i byka i kij do jego popędzania! — zawołał.
Kalenik wpadł na wdowę, i obalił ją na ziemię. Zrobił się tumult i śmiech okropny. Najszczerzej śmiała się Sylukowa.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/295
Ta strona została przepisana.