Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/297

Ta strona została przepisana.

Karczmy za to nie mieściły ludzi. Kupna dopiero teraz zapijano, ostatnie grosze rzucano na stoły, i rozhowory szerokie prowadzono o tej masie wrażeń odczutych i rzeczy widzianych.
Rozhowory te i opowieści starczą na rok cały, aż do przyszłego jarmarku.
Opróżniał się rynek z żywego pomostu, i dopiero teraz ze wszech stron ukazywały się na nim kozy i krowy żydowskie, zbierając siano; spuszczały się wrony, przeszukując, jak gałganiarki, kupy śmiecia; i urwisy mieszczańskie snuły się wśród wozów, ściągając z nich, gdzie się co dało. Po karczmach już się zabijano, lub walono pod ławy. Kobiety gwałtem wyciągały chłopów. Zgiełk rósł w miarę zstępujących ciemności.
Droga znowu była zatłoczona wozami, ale deszcz i błoto starły świeżość odzieży, i humory były posępne.
Okazywały się złe sprzedaże i nabytki, żal po wydanym groszu, nuda pijacka; powstawały kłótnie, spory, łajania.
Zrzadka jakiś podochocony urlopnik poczynał piosenkę hulaszczą, lub dziewczyna, zaczepiona brutalnie, krzyknęła, niby przerażona.
Czasem pijak się rozpędzał, okładając kijem klacz głodną; — wyprzedzał innych, wy-