Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/301

Ta strona została przepisana.

— Ale, baba jeszcze mnie bić chciała!
— Aaa! — nie udało się! — zamruczał Kalenik, a potem dodał — a jak zobaczą, że wieprz jest, to na ciebie się zwalą.
— Nie bój się: ja go Sylukowej wpuszczę w kapustę, to jutro Sacharko jeszcze jej doda!
— A diad’ko gdzie?
— Na piecu — bestya śpi! Co nam kieliszek doszedł, to jemu dwa.
Tymczasem Sacharko się zmęczył, i bić przestał, ale i kobieta leżała jak nieżywa. Kalenik, wywiedziawszy się o wszystko, a senny, napowrót się ułożył. Kiryk wyśliznął się z chaty. Cisza przerywana stękaniem pijanych i Tatiany zapadła nad izbą, wraz z ciemnością, bo i lampka, wyzionąwszy ostatni słup dymu, zgasła. Tak się ów „Czesnejko“ zakończył — pierwszy na „własnym bycie“ Tatiany. Nazajutrz pod wieczór rozpowiadała o tem przez płot Maryi Hucowej, pokazując sińce.
— Nieszczęsna moja głowa! Już teraz mało który dzień mam spokojny! — mówiła. — O byle co bije, nie patrząc gdzie: w piersi, w głowę. Już mi z tego bólu kołtun zwijać się zaczął. Musi i dziecka nie urodzę! A taki mocny, że prawie do śmierci zabija.
Hucowa, z małym Michałkiem na ręku, zdrowa, szanowana, oburzała się okropnie.