Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/313

Ta strona została przepisana.

i spokojny. A u was, matko, jest dziewka, którą on sobie nad inne upodobał — nad bogate, nad rozumne, nad piękne.
Tedy my po nią przychodzimy. Za gospodynię do chaty, za panią do dostatków, za żonę on ją sobie chce, a ja was o nią proszę już drugi raz.
Nie odmawiajcie, zapoiny przyjmijcie — nie odrzucajcie swatów części!
Dobył wódkę z kieszeni.
— Ja przeciw wam i waszemu chłopcu nic nie mam! — odparła Makuszanka, ino tę jednę mając, o wolę jej spytam.
— Łucysia, chodź-no tutaj.
Dziewczyna wyszła z kąta, powoli, niechętnie.
— Słyszałaś? — spytała ją matka surowo.
— Ale! — bąknęła.
— Nu, to kieliszek podaj.
Łucysia jakby wrosła w ziemię.
Czyruki patrzyli na nią: Tychon z widocznym niepokojem, znachor zpod brwi nawisłych świdrująco — aż w duszę.
— Nu! — odwiązując fartuch, nagliła matka.
— Nie dam „porcyi“! (kieliszek). Niech sobie idą.