— A ja do ciebie, dziewczyno.
— Nie lubię wódki! — szepnęła.
Czyruk wypił, i z pełnym kieliszkiem do niej przystąpił.
Płyn rozlewał się po brzegach. Znachor nieznacznie wielki swój palec w nim zmaczał, i nieznacznie z pod paznogcia wsiąkła do wódki odrobina jakiejś zielonawej substancyi, i wnet się rozeszła.
— Wypij mój poczęstunek. Rucianego ci wianka życzę. Bacz, żem nie krzyw za odmowę!
— Wypij! — rozkazująco krzyknęła matka.
Dziewczyna oszołomiona nie zdołała się dłużej opierać.
Przeżegnała się, i wypiła.
— Gorzkie! — rzekła, spluwając.
— Gorzko spełnić, a żal porzucić! — mruknął Czyruk, i do syna się zwrócił.
— Nu, chodźmy gdzieindziej, kiedy nas tutaj nie chcą. Do zobaczenia.
— Idźcie z Bogiem!
Skłonili się obadwaj, i wyszli.
W sieni stary znachor pięścią w uszak uderzył.
— Upadł z pieca kamień, będzie tobie amen! — wymówił uroczyście, aż się Tychon wzdrygnął.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/317
Ta strona została przepisana.