I on od stołu pod piec się usunął, i postoły pleść począł, ale go wewnątrz coś paliło, coś drżało, coś pytało — pytało!
Wstał wreszcie, siermięgę narzucił, i wyszedł. Ciągnęło go coś do karczmy — ciągnęło do Huców. Musiał komuś biedę opowiedzieć. Ale żyd darmo nie będzie słuchał, a Huc po dobroci poratuje.
Przeskoczył więc płot, i wszedł do chaty. Nie było nikogo obcego, i kobiety się po weselach rozpierzchły. Brakło też Karpiny i jego skrzypiec na ścianie. Rozrywany był muzykant na wsze strony.
Prytulanka kołysała Matwiejów najmniejsze, a Ołenia już w namitce i krasnym andaraku maglowała na rogu stołu mężowskie koszule, śpiesząc się, aby także do tańca skoczyć.
Starsi mężczyźni słuchali ojca, który wesoło usposobiony — z dawnych czasów opowieść im bajał.
Wchodzącego pozdrowili przyjaźnie, i dalej gadali. On też niezaraz zaczął. Milczkiem u drzwi siadł, raz i drugi z wiadra wody popił, i stęknął.
— Nie duż (chory) ty? — spytała go Prytulanka.
— Ale! — bąknął.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/321
Ta strona została przepisana.