Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/322

Ta strona została przepisana.

— Duchy (płuca) widać zajęło, bo nieswoim głosem gadasz! — dodała Ołenia.
— Wszystko boli! — rzekł.
Wtedy stary Korniło głowę podniósł, a za nim spojrzeli synowie.
— Co tobie? — Znowu wybili może!
Parobek zaruszał ustami, a potem ręką za gardło się wziął, jakby zduszony — wreszcie zakaszlał się, i poczęły mu z oczu biedz łzy, z ust głuchy jęk się wydzierał. I tak zgarbiony, zczerniały, nędzny — ten wielki drab o tytanicznych ramionach zdał się dzieckiem małem, i taką żałość budził, że go ci obcy obstąpili litośnie — i poczuł na swej głowie twardą rękę Korniła, podczas gdy tamci pytali zajęci.
— Cyt’ — a hody — powiedz słowo! Jaka ci krzywda! — Cyt’ że, cyt’! — Zdechło co u was?
Powoli, bezładnie zaczął mówić, i raptem ta krzywda uczyniła go wymownym: zobaczył ją, poznał — i objął w całym ogromie.
— Wypędzają mnie, bo bat’ko ziemi się odrzekł. Krawiec był, taj kulawy. A już nie wiedział. Żeby on mnie to rzekł, tobym wtedy się oddzielił. Tyle lat moc całą tam kładł — i ich hodował, i bydło hodował, i „choromy“ (budowle) stroił. A nic wtedy nie mówili! Że-