Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/325

Ta strona została przepisana.

Dwa, trzy dni był spokój, Dopiero pozwy na sąd spadły jak grom na bezpiecznych w swem mniemaniu Sydora i synów.
W chacie powstał sądny dzień.
Kalenik przed tą zgrają rozbestwioną uszedł do Huców, a oni się rozbiegli po radę i sposoby różne.
Sędziów trzech było: Chryn z Hrywdy, Łazaruk z Kończyc i Szczerba zamoroczeński.
O teścia spokojny Sacharko poszedł do Kończyc, a Sydor, jak dzień, tak noc, pił z Chrynem w karczmie.
Wiedział i słyszał to Kalenik, ale sprawy swej pewny, nie dbał. Do dworu co rana z Hucami szedł, i czekał terminu.
Pewnego wieczora długo nie wracał. Przyjaciele już się trwożyć zaczynali, gdy nareszcie wszedł blady, błotem pokryty i, do światła podstąpiwszy, na stół nóż z rzemykiem cisnął, a potem starą siermięgę i kożuch zrzucił, i bok lewy odkrył.
Przecięta była odzież i koszula, a na żebrach szrama krwawa — i krew była na nożu.
— Zarżnąć ciebie chcieli! — zawołał Huc.
— Ale! To Kiryk! Szedł ja, aż tu coś na moście do mnie z wierzby skoczyło, taj żgnęło w bok. Żebra nie puściły.