Pchnął ja jego od siebie jak zmorę — to w rów buchnął, a ja nóż uchwycił.
Dobry nożyk — odtoczony jak brzytwa.
— Nie chodźże sam po nocy!
— Nu, niech-no mi się ten hycel pod rękę nawinie! — mruknął zajadły Karpina.
Kalenik nóż ze krwi otarł, i widocznie cieszył się tym nabytkiem. Zaraz go też do pasa przytroczył, i była to pierwsza rzecz cudza, którą sobie wziął — on — trus do kradzieży.
Tak tedy i Kiryk pracował razem ze starszymi nad utrzymaniem ziemi.
Ale tymczasem zabrakło Łucysi we dworze na robocie. Pierwszego dnia zaraz Kalenik to spostrzegł, i spytał o nią sąsiadki.
— Niezdrowa! Cości na żywot niedomaga! — odpowiedziano.
Nazajutrz parobek poszukał jej znowu oczami. Gdy była, starali się pracować niedaleko od siebie, przy warczeniu młocarni, w pyle, w znoju. Pomagali sobie wzajem!
Znowu jej brakło tego dnia.
Tknął go niepokój. Może znowu swaty przyszły, i matka niewoli iść!
Wieczorem nawet o kwit się nie dopominał, i pobiegł na zwiady.
Przeraził się, gdy wszedł do chatyny.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/326
Ta strona została przepisana.