szanko, było jej nie pilnować, i prędzej mi znać nie dać!
— Pilnowała ja jej, pani jasna, jak to jajko malowane. Nie było nad nią bielszej, taj lepszej w siole całem. Cóż dobytek mój, pole moje, bogactwa moje!
Pilnowali ja jej. A co moje pilnowanie pomoże na oczy złe, na moce złe!
Nie umorzył mnie Bóg w mojej biedzie, kiedym sama została — ino mi znak dał, że te bogactwa moje, te dwoje dzieciąt moich — pożyczone tylko — do czasu.
Było tak, że mi sen przyszedł — jakobym po lesie czystym chodząc, grzybki brała. A nazbierawszy fartuch pełen, poczęłam je na grzędach sadzić — a grzędy na Kniaziach były. A wysadziwszy, do domu idę, aż patrzę, w fartuchu jeszcze jeden ostał taki malutki; tak się zawróciłam do tej grzędy, żeby i tego przy tamtych zostawić — i zasadziłam go — na końcu.
Mówiłam ja sen babom — a one rzeką: Nie dohodujesz się ty dziatek, nie dohodujesz. A ot — posadziłam Michałka, a ot i tę na grzędę zaniosę, taj na końcu wetknę. Bialutkie moje dziatki, cichutkie, czyściutkie, ino że pożyczone — do czasu — aż je złe mocę wezmą!
— Jakie złe moce? — zagadnęła pani.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/335
Ta strona została przepisana.