Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/343

Ta strona została przepisana.

Żeby ty zła była, żeby ty leniwa była — możebyś nie szła teraz.
Pobaw się trochę — taj powiedz: czy tobie lepiej teraz, czy ty rada idziesz?
Było w tym języku tyle grozy i tyle szału boleści, że czuć było, jak w tej piersi, w tej głowie porwało się wiele strun, i dzwoniły fałszywie.
Kalenik czuł także, że i w nim coś pękło, i jakby w głowie lała się krew, a pod piersiami czyniła się próżnia i zimność okropna.
Chciało mu się gdzieś iść, iść — w jakieś błota, w piaski, żeby się zmęczyć, a zaszedłszy, gdzieby go nikt nie słyszał, wyć i skomleć jak wilk.
Ludzie tak czasem chodzą — i podobno nawet skórą wilczą porastają. On takiego sam znał; uroki to były, jak mu się chata spaliła, i cały dobytek, i synek jedyny. Teraz parobek zrozumiał te uroki. Rwało go coś w chaszcze, w łozy, w trzęsawiska — iść, iść!
A wtem ktoś go za ramię ujął.
— Chodź, już pora! — rzekł Karpina Huc. Bat’ko już poszedł — a ot twój rubel ze dworu! Biegnij żywo!
Ocucił się nieco Kalenik, i raźniej ruszył.