Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/349

Ta strona została przepisana.

— Tak jest, poprzysięgniemy! — rozległy się głosy.
— Tak mów!
— Jednem słowem powiem! Nie miał siły ziemi trzymać nieboszczyk Radziwon, taj raz mnie rzecze: — „Ożenił ty mnie, chlebem karmił, w chacie trzymał, chrzciny dzieciom sprawiał, taj żonkę moję pochował. Znaczy — i mnie teraz rychło schowasz, bo mnie do ziemi już ciągnie. Tak ja tobie to pole całe oddaję i tych dwoje sierot po mnie. Hoduj ty je — patrz — a jak dorosną, między ludzi wypraw. A te cztery zagony w wiek wieków niech na ciebie idą“. — To powiedziawszy przy ludziach, prędko zmarł, ale ludzi Bóg uchował na świadectwo mojej prawdy. Powiedz ty, Żurawel.
— Ale, ja słyszał te słowa!
— A ty, Maksym?
— A jakże — prawda jego!
— Czemu nie rzekniecie: wódka jego!? — krzyknął Huc. — Niema takiego ojca na świecie, coby własne dzieci z pola spędzał dla brata.
— Ty co wiesz o polu, kiedy i zagona nie masz? Czego ty do nas się mięszasz! — burknął Sydor.