Dziecko płakało wciąż, więc do piersi je wzięła i, karmiąc, śpiewała dalej;
Skrzypki sobie stroi.
A baby tymczasem, głowami się stykając, szeptały:
— Umarły Kalenik był, i dusza Czyruka w niego wskoczyła, taj ożył. Przez to on taki nieszczęśliwy teraz! Bez „uczyny“ nikt płótna nie marnuje, ni słoniny.
Tyle dobra! Tyle dobra! Oj, oj! — Przeżegnały się śpiesznie kilka razy, i znowu przędły, wzdychając.
— Mój wieprz niedobrze się pasie! — któraś zaczęła. Przebiera, nudzi, ryje.
— Musi niezdrowy we wnętrzu!
— Od Chryna kupili, a u niego ręka złota!
Posypały się opowieści o wieprzach z równą lubością, jak o mężowskiem biciu.
A wrzeciona warczały i nici biegły, biegły.
Wtem zaskrzypiały wrota, i przed okienkiem przesunęła się fura siana.
Najstarszy chłopczyk oczy wzniósł, i wyseplenił:
— Matczyna przyjechał!
— Moje dzieciątko! Jaki ty rozumny! — zaśmiała się baba, porywając z miejsca.