Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/381

Ta strona została przepisana.

Baby mówiły:
— Chłodno u Makuszanki w chacie i pusto. Nie ma już mocy robić. Łucysine bodnie sprzedaje na chleb, a i Krasię już żydy targują. Musi ona już postu nie przeżyje!
Dzieci ze swawoli szybki jej potłukły, i tak stoją słomą zatkane.
Czy myślał ten milczący o tych czeremchach przy chatynie, o tej złotej kosie, o dumkach, które latem roił?
Płomień o jego schyloną twarz uderzał, ale i on życia nie dopatrzył, ani pamięci.
— Tatiana dziecka się spodziewa. Ryhar Szczerba wczoraj im byka podarował! — mówiły baby.
I to nie poruszyło chłopa. Odłożył zgasłą fajkę, odrzucił spracowane ręce, i mgławe źrenice w ogień wlepił.
Sylukowa ozwała się do niego:
— Idź spać na piec. Zmęczyłeś się!
Ani drgnął. Głowa opadała coraz niżej na piersi, a światło skupiło się na tych jego dłoniach, bezczynnie napółrozwartych.
Czerniała skóra twarda jak podeszwa, widniały guzy, mozoły, szramy.
I oto te jedne dłonie żyły w nim i myślały. Czasem drżenie po nich szło, czasem kurczyły się palce, jakby narzędzie jakie obejmowały, —