Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Kamienie. Ciotka. Wpisany do heroldyi.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

A potem na Jana patrzy i mówi:
— Pamiętasz? takeś i ty chciał czynić, gdyś ze świata do dom wracał, gdyśmy to z sobą szli wpodle.
— Chciałem, z duszy chciałem, ale mi ludzie krzywdziciele, szyderce, wrogi nie dali! I ty też ustaniesz, jako ja.
— Nie ustanę, bo ni dla siebie czynię, ni dla kogo. Nie ustanę ja, nie ustanę!
I znowu śmieje się, i schyla, i zbiera, a im cięższa płachta, tem się radośniej uśmiecha.
A Jan oczyma za nią idzie, i myśli, i rozważa. A cicho jest bardzo, i czasem dolatuje go od czarnej plamy zgliszcz żałosne wycie, i wtedy szarpie go ból, krwawi się w nim pamięć.
— Uczyń, bym go nie słyszał, tego wycia — prosi.
— Nie słuchaj! Pójdź za mną, czyń za mną. Będziesz wtedy słyszał, jak ziemia gra, jak niebo śpiewa! Pójdź za mną.
— Niemocnym jest. Nie udźwignę!
— Spróbuj. Ze mną udźwigniesz i głazy węgielne!
Podniosła go, podparła ramieniem, poprowadziła; zaczął jej podawać do płachty kamienie zmocnił się, wyprostował, rozprężył ramiona.
Wtedy oddarła połowę swej płachty i opasała go nią, jako siewacze się opasują, gdy ziarno ziemi dać mają, i poszedł za nią.
A po znojnym dniu spoczęli na skraju owego rozdołu, od ludzi i gwaru dalecy, a on położył