prosto, wesoło. Uśmiechały się usta z dawnym niedbałym humorem.
— Ciotka! — zaśmiałam się i ja, zarażona.
Takeśmy ją zwali w szkole — przezwisko uczynione z tego, że tę jakąś ciotkę miała zawsze na ustach.
Nikt nie wiedział o jej rodzicach i rodzeństwie, nie opowiadała o domu i stosunkach — tylko zawsze: co ciotka powie, co ciotka pisała, co ciotka poradzi.
Spojrzała na mnie, potem po wszystkich, i ozwała się głośno:
— Słuchajcie-no, koleżanki. Otośmy życie przeżyły, i nie lekkie było. Przecie szczęście być musiało w doli. Ja proponuję, żeby każda powiedziała, jak ono się nazywało.
— Szczęście! — podniosło się kilka szyderczych głosów. — Szczęście to niedotknięcie do rzeczywistości. O tem roją pensyonarki — i tyle!
— Ejże — nie bluźnijcie. Szczęścia pełen świat.
— Gdzie? Jak? Przecie nie dla kobiety niewolnicy!
— Nie dla pracującej na chleb powszedni.
— Nie dla żony i matki, obarczonej obowiązkami!
— Nie dla pozbawionej opieki wdowy!
Każda energicznie, z oburzeniem protestowała.
— Nie udawajże ty i nie wmawiaj w nas, żeś ty taka szczęśliwa.
— Nie wolno mi!
— Kobieta, która zostanie samotną, jak ty, nie może czuć się zadowoloną i szczęśliwą.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Kamienie. Ciotka. Wpisany do heroldyi.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.