Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Kamienie. Ciotka. Wpisany do heroldyi.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

— Słyszycie to i milczycie — wy, co walczycie dla kobiet o równe prawa. Toć one ciskają wam obelgę, toć nie mężczyźni, ale one ideę waszą podkopują. Toć one dowodzą, że nie potrafią utrzymać domowego szczęścia i miłości w rodzinie, a negują miłowaniu innemu. Więc one nie wiedzą, że można miłować bliźniego i kraj, sierotę i zbrodniarza, kobietę nieznaną i każdego mężczyznę z jednem pożądaniem — by razem bagno przekopać aż do zdroju, co daje wesele bez pijaństwa, szczęście bez samolubstwa, życie — bez strachu śmierci!
A oto ja wam powiadam, że jałowa będzie wasza praca i próżny wasz zapał, póki tych nie uczynicie ludźmi!
A co do mnie — zaprzeczam wam prawa mnie sądzić, bom właśnie szczęśliwa i miłująca, a jeślim taka — to ciotce zawdzięczam. Tej ciotce, co mnie wiodła przez życie i uczyniła mi je promiennem — aż po grób.
Byście ją miały — i wy byłybyście inne.
Wyprostowała się i spojrzała już serdecznie.
— Zezłościłam was! Wybaczcie! Gorącość już mam taką — bo mi was żal — taki straszny.
Żebyście wiedziały, jak mnie dobrze!
Zaczęła się żegnać.
— To już chyba na zawsze! — rzekła smutnie któraś. — Po dwudziestu jeszcze latach nie zostanie nikt z nas.
— Ha, trudno — miniemy! Byle zostało coś z nas. Bez śladu dobrego minąć — nie daj Boże. Ale spocząć, jak spracowany robotnik — dobra rzecz.