Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/028

Ta strona została uwierzytelniona.

i robaków, jakie miękkie wykroty do spania! A w chacie ile i kiedy zechcesz mleka i sera i rybie wątróbki. Wyleźże z tej cholewy! Czy ci nie wstyd, by cię jak dzikusa wozić razem z butem!
— A właśnie, chcę spać w bucie! fuknął już spokojniej Tupcio i znieruchomiał.
— No, Kuba — zostajesz? Bo mi się spieszy. Żegnam cię — okno otwarte.
— Co masz w kieszeni, pokaż! Kuba spadł mu na głowę i dał nurka w zanadrze. Rozległo się zajadłe piłowanie skorupy orzecha i mruczenie zadowolenia. Pokój był zawarty.
— Gotowo! wetknął głowę przezedrzwi Żuraw. Zabierz jeszcze skrzypce i ruszajmy.
— Na wyraj — jazda, zakomenderował Rosomak, lokując but z Tupciem i siadając sam, byle jak, z nogami poza drabiną.
Uczepił się wśród tobołków Żuraw, przysiadł na drążku Pantera woźnica, parsknęła ochoczo klacz, zabamboliła Hatora i tabor ruszył.
Wyjechali za wrota, na drogę polną, wyboistą i błotnistą, spojrzeli w dal, na siniejącą linię borów, objął ich dech szerokiej przestrzeni, rozprężył płuca, barwą się wybił na lica, zapalił ogniem radości stęsknione źrenice.
— Hejnał wodzu! upomniał się Pantera.
A Rosomak — ziemi, błękitu, borów i pól rzucił wezwanie: