Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/034

Ta strona została skorygowana.

— Do chaty, Łatana Skóro! Nam się też obiad należy. O jest i posłaniec!
— Chr, chr! ozwało się wśród gałęzi i Kuba mu spadł na ramię, otarł o policzek i już był w kieszeni — po orzechy.
W lewo, w prawo, pod warkoczami brzóz, przez wieńce i bramy z kwitnącej czeremchy, aż zaczerniał wielki krzyż dębowy z figurą pod daszkiem — i roztoczyła się szeroka polana, ścianą boru odcięta, a w jej głębi chata leśnych ludzi.
Ściany złociły się patyną żywicznych bali i jak koronka snuły się po nich pnące róże i wino. Nizka, dostatnia, z podsieniem wygodnem, ale jeszcze po zimowemu zawarta, ubezpieczona okiennicami.
Przed nią był ogródek — otoczony płotem, „wirydarzyk Żurawia“, który tam hodował różne leśne kwiaty, starannie uzbierane i przesadzone, i lipa cieniła ją nieco od skwaru południa.
Pantera i Żuraw czekali u furtki i wnet zaczęli raport.
— Kos ma gniazdo w winie, przy ścianie. Modraczka mieszka w skrzynce na lipie. Konwalie się wytykają. Żmiję znaleźlim na podsieniu. Jeść się chce!
Małomówny Rosomak wyłożył klacz, zawiesił uprząż na kołku pod dachem, i wtedy dopiero wydobył klucz i otworzył chatę. Wionęło na nich chłodem zimowego wnętrza. Minęli sień — za nimi do izby weszło słońce i ozłociło glorią Koronę Częstochowskiej Pani królującej na ścianie wprost drzwi.