Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/045

Ta strona została skorygowana.




Dzień Chyżej Pantery.

Pantera sypiał w maluchnym alkierzyku za izbą, ale tej pierwszej nocy budził się co chwila, wyglądając ranka.

Zrazu z izby widział tylko rubinową lampkę przed obrazem, ale rychło otwór okienny począł się rozjaśniać nadchodzącym świtem, więc leżąc bezsennie słuchał, kto się pierwszy obudzi.
Słyszał bełkotanie cietrzewi — żałośne: pau, pau — lelaków — dalekie pobekiwanie kozłów, chichot sowy — i rozełkane, namiętne trele słowicze — pieśń nocy.
Wreszcie odróżnił inną śpiewkę.
— Ledwuchna zaczyna! szepnął.
Jakby na dany sygnał — słowik scichł. Basetle żaby zatrzymały dłużej swój wtór — ale już z kryjówek ozwało się pojedyńcze cirkanie: Czy już, czy już?
I nagle z błot uderzył ranny hejnał żurawich stróży.
— Hej — świt — luzuj — luzuj. Bywaj — na dzień — Pan idzie na świat — Hej — czuj — hej świt.
Trysnął odrazu cały tysiączny chór — Świt, świt. Pan jest. Życie, życie. Las witał dzień!