Po leśnych fijołkach, co właśnie zakwitły, po łozowych kocankach, pszczół było pełno.
Musiała istnieć druga dzika barć, bo od osad ludzkich, od osadów i pól, przez te bagna i moczary za daleko było pszczołom lecieć. Barć musiała być, ale gdzie? Przez lat parę Rosomak ten swój raj schodził z końca w koniec; z kąta w kąt, i nigdzie barci nie widział drugiej.
Teraz znaleźć musi, te sieroty obratować. Położy się na polanie liljowej od fijołków. Roboczy naród obierał słodycz skrzętnie i odlatywał. Każdą człowiek leśny oczami przeprowadził i zrazu nic się nie dowiedział. Snuły się tu i tam. Wreszcie dopatrzył, że jedne były małe i ciemne, inne większe i żołciejsze.
Po godzinie cierpliwości badacza już stwierdził, że te pierwsze wracały ku wierzbie, te drugie wznosiły się nad drzewa i kierowały się na wschód.
A miały przy nóżkach koszyczki złotego pyłku, a przy robocie nuciły wesoło.
Rosomak powstał z tryumfem.
— Tam są i mają matkę! rzekł, puszczając się za niemi na wschód.
Po drodze obejrzał każde stare drzewo, coraz na polankach przystawał, znowu owad śledził, znowu za niemi dążył, aż stanął nad nieprzezwyciężoną zaporą. Była to smuga trzęsawiska.
— Aha — w borze barć mają. Żółte są jako żywica. Że mi to na myśl nie przyszło. Tam im raj w tej choinie.
Za trzęsawiskiem, jakby wyspa wśród morza, była wyniosłość niewielka, porosła starą sosną.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/063
Ta strona została przepisana.